Człowiek jest ssakiem, lecz metafizycznym
Kazimierz Błeszyński
(z przedmowy do Wstępu do metafizyki Bergsona)
Nieraz, gdy chcę się utwierdzić w mych powątpiewaniach, wracam ufnie do Nietzschego. Tam przynajmniej, myślę sobie z radosną nadzieją, wiem, że nie znajdę pocieszenia. Nie ostanie się pod młotem tej filozofii żadna mamiąca mrzonka, żadna naiwnostka cnotnych pięknoduchów. Wyraźniej za to ukaże się owa otchłań potworna, co wprawdzie przeraża moralność, lecz raduje intelekt.
Gdy się jednak wyczerpią przenikliwe sentencje niemieckiego wichrzyciela, ostaną się jeszcze naiwni, ci ostatni, najpocieszniejsi być może, dla których określenia nie wystarczy zresztą użyć jednego słowa: czy są to materialiści, czy empirycy, pozytywiści, scjentyści, dość że bez względu na sektę, wyznają fanatycznie jednego tylko bożka – Naukę.
Wówczas można jeszcze pomocy szukać u Bergsona, znakomitego odnowiciela witalizmu, twórcy konstruktywnej krytyki pozytywizmu z pozycji intuicyjnej metafizyki. Bergson nie rzuca się bynajmniej z szabelką na naukę, ażeby jej kosztem przywrócić stare upiory, jak i dziś jeszcze wielu fanatyków czyni. Inaczej, doceniając jej poznawczy potencjał, wskazuje zarazem Bergson między innymi na intelektualne zagrożenie, jakim jest wypieranie się przez naukę jej metafizycznych podstaw. Negacja metafizyki, szczególnie tak uparta, jaką przyniósł XIX-wieczny pozytywizm, jest tylko swoistą odmianą twierdzenia, tą samą magiczną siłą w odwrotnym zwróconą kierunku. Jest praktyką przypominającą egzorcyzm.
Nauka jest, mówiąc najogólniej: stosunkiem poznawczym podmiotu do przedmiotu, pozwalającym przedmiot ów i jego właściwości wyrazić w symbolach z dokładnością zależną od rodzaju przyjętych symboli, punktu widzenia oraz narzędzi pomiaru. Stosunek ten nigdy nie jest absolutny.
Pierwotny swój prestiż zawdzięcza nauka niewątpliwie przekonywującej precyzji swych metod oraz praktycznym pożytkom, jakie przynosi. Co do precyzji, z jaką obserwujemy świat, nie ulega wątpliwości, iż osiąga ona imponujące wyniki. Pożytki, jakkolwiek bywają ambiwalentne, również wypada docenić, nie zapominając wszelako, że jako kryterium weryfikacji mają one wartość w najlepszym wypadku relatywną.
Prawdziwym problemem nowoczesności nie jest kierowanie się metodami naukowymi w naszych aktywnościach poznawczych i konsekwentne rozbrajanie dzięki nim najbardziej nawet uporczywych zabobonów. Problemem jest absolutyzacja naukowości kosztem innych (deprecjonowanych przez nią) dziedzin. Dyskursywna hegemonia nauki możliwa jest dzięki maskaradzie, jakiej dokonuje myśl naukowa, wypierając się właśnie metafizyki. Atoli, przypominać to trzeba nieustannie, nie jest nauka od metafizyki wolna i nigdy nie będzie. Nikt nigdy nie widział i nie ujrzy „materii”, czymkolwiek by ona nie była. Ulicami naszego miasta nie przechadza się krzywa Gaussa. Co więcej, nie dokona nikt nigdy chemicznej analizy geniuszu, czy choćby przelotnego zachwytu, a próbując tłumaczyć je zachodzącymi w organizmie reakcjami – należącymi niezmiennie jedynie do sfery reprezentacji symbolicznej – skaże się na śmieszność, nie mówiąc niczego, co zaspokoiłoby prawdziwie ciekawski intelekt. Sama już analiza, jak zauważa Bergson, „w swym wiekuiście nienasyconym pragnieniu, by objąć przedmiot, dokoła którego skazana jest krążyć, mnoży bez końca punkty widzenia, aby uzupełnić wyobrażenie zawsze niezupełne, i zmienia niestrudzenie symbole, aby udoskonalić przekład – wciąż niedoskonały”.
Najciekawsze zdaje się skądinąd spostrzeżenie Bergsona, że „empiryzm filozoficzny rodzi się z pomieszania punktów widzenia intuicji i analizy”. Fragment ten tak jest błyskotliwy, tak przenikliwy, iż wypada go może przytoczyć w całości:
„Polega on [empiryzm] na szukaniu oryginału w tłumaczeniu, gdzie go rzecz prosta być nie może, i na zaprzeczaniu oryginału pod pozorem, że go się w tłumaczeniu nie znajduje. Kończy on z konieczności na negacjach, ale badając rzecz bliżej, dochodzimy do wniosku, że te jego negacje nie oznaczają nic więcej, jak tylko to, że analiza nie jest intuicją – co jest oczywiste samo przez się. Od oryginalnej, choć zresztą mętnej, intuicji, dostarczającej nauce jej przedmiotu, nauka przechodzi natychmiast do analizy, która do nieskończoności mnoży punkty widzenia na ten przedmiot. Wkrótce też nauka zaczyna w to wierzyć, że zestawiając razem wszystkie punkty widzenia, zdoła przedmiot odbudować. I czy jest co dziwnego, że potem musi patrzeć, jak przedmiot ten jej się wciąż wymyka – podobna w tym do dziecka, co by zabawkę trwało chciało sobie zrobić z przesuwających się po ścianie cieni”.
Owa „mętna intuicja”, która dostarcza nauce jej przedmiotu, to oczywiście doświadczenie zmysłowe (jak również zmysłów „przedłużanie” za pomocą narzędzi pomiarowych). W wyniku pozyskanych drogą empiryczną danych o przedmiocie, podmiot poznający zdolny jest skonstruować pewną reprezentację, symboliczne „tłumaczenie” oryginału. Analiza chemiczna wody pozwala wyobrazić sobie jej cząsteczkę za pomocą wzoru H2O. Wypada docenić praktyczną korzyść, jaką w połączeniu z tysiącami lat doświadczeń przynosi taka konceptualizacja. Otóż wiemy mniej więcej, jak zachowuje się woda. Jednak Bergson nie zajmuje się tak banalnym przykładem. Interesuje go bowiem opozycja pomiędzy empirycznym i intuicyjnym rozumieniem osobowości, między analityczną wielością przejawów jej istnienia, a intuicyjnym pojmowaniem jej niezaprzeczalnej, mimo wszystko, jedności. I jest to przykład właściwej Bergsonowi aspiracji do problematyzacji antytez:
„Że osobowość stanowi jedność, jest to pewne; lecz twierdzenie podobne nie mówi nic zgoła o nadzwyczajnej naturze tej jedności […]. Że „ja” nasze wielością jest, i na to zgoda; lecz wielość to taka, co do której dobrze należy zrozumieć, że nie ma ona z żadną inną nic wspólnego. A co dla filozofii jest naprawdę ważne, to właśnie wiedzieć, jaką to jednością i jaką wielością, jaką rzeczywistością wyższą ponad wielość i jedność abstrakcyjną jest wielościowa jedność osobowości”.
Podobnie, jak nie znajdzie się znaczenia poematu w kształtach składających się nań liter, nie da się streścić osobowości w poszczególnych konstytuujących ją stanach, czy to fizjologicznych, czy fizycznych. Ujmiemy jedynie wybrany fragment rzeczywistości w kolejne symbole, pouczające niewątpliwie, lecz zawsze abstrakcyjne i nie w pełni adekwatne. Jakże bowiem, powiada Bergson, z manipulacji symbolami zrodzić by się miała jako twór rzeczywistość?