Tag Archives: Zabójca bajek

Bajki niedobite

Kiedy bajka się skończy, będziemy wiedzieli więcej,
niż wiemy teraz, bo to był zły czarownik!
Andersen

Nadal – choć inaczej niż kilka lat temu – podoba mi się Zabójca bajek, Łysiaka, jako uniwersalna opowiastka o stopniowym odzieraniu rzeczywistości z jej nieprzekonujących ornamentów, barokowych scenografii, fikcyjnych rusztowań. Narrator relacjonuje spotkanie z byłym pracownikiem szpitala psychiatrycznego, który zaraził się od badanego pacjenta chorobliwą manią. Ów pacjent za sprawą magicznego rytuału z użyciem artefaktów nabytych u antykwariusza, posiadł zdolność odwiedzania Bajlandu – krainy wszystkich bajek naszej kultury. Zajrzawszy tam ledwie na chwilę, przeżył nieodwracalny wstrząs, który napełnił go na resztę życia nieodpartym obrzydzeniem wobec wszystkich baśni; owładnęła nim przedziwna idée fixe: zaczął systematycznie włamywać się do księgarni, by rozszarpywać na strzępy ilustrowane książeczki z baśniami. Cóż ujrzał w Bajlandzie?
Ujrzał, jak jest naprawdę. Wszystkie wydumane brednie znane mu wcześniej z książek, okazały się szytą grubymi nićmi, nieznośną propagandą. Nic nie jest już takie samo, gdy człowiek dowiaduje się, że legendarny flecista szczurołap uprowadza z miast dzieci, by sprzedawać je Robin Hoodowi, który – cierpiąc na kompleks Wilhelma Tella – eksperymentuje na nich z jabłkami… etc.

Wiadomo nie od dziś, że pewne wdzięczne formy literackie, choć naznaczone dydaktyzmem, domagają się (nieraz na przekór autorom) odczytań przewrotnych, nawskrośnych i zgoła bękarcich.

Jako pierwsza nasuwa się najbardziej oczywista interpretacja Zabójcy bajek: zostawcie Piotrusia Pana, nie odzierajcie nas z marzeń, pozwólcie roić sobie świat takim, jakim go ukazują tekturowe scenografie, rozchwiane i wytarte, ale wciąż uporczywie przysłaniające nam prawdziwe życie.
Byłby to zarazem sprzeciw autora wobec tendencji zdolnych podkopać jego przekonania, wobec wszystkich tych odczytań podejrzliwych, zdolnych wydobyć z baśni (a więc w ogóle z człowieka) i ujawnić wszelki nasz brud duchowy, jak czyni to psychoanaliza czy postkolonializm.
Oj, źle by się wówczas działo, gdyby się wszystkie królewny Disneya (tak Łysiakowi drogiego) okazały wyrojonymi przez patriarchat kurami domowymi, co jeno aby do ślubu pachniały i wyglądały, a potem niech wzdychają z balkonu – zamężne i pogrążone – na owe lasy, w które mąż się był udał polować na jej dawnych przyjaciół, jelenie, wiewiórki, ptaszki, etc.

Toteż lepiej, żeby się fikcja nie zajmowała tymi sprawami. Niech się tam aby czaruje, niech wszystko snu anioł modrymi skrzydłami otoczy, niech strzela w niebo alegoria, niech symbol symbolizuje, niech się nikt niczego nie domyśla.

Aliści jest jeszcze bajka nieodgadnioną.

Nie przypadkiem narrator utworu Łysiaka wyraża pod koniec zadowolenie z osobliwego spotkania, a także wdzięczność za ukazanie mu odwrotności rzeczy. Może istotnie są bajki jedynie wypadkową tej prawdy, jaka się kryje w Bajlandzie, może tam właśnie powinien zaglądać człowiek, odczytując bez trwogi symbole i znaki, jakimi się śniąca jaźń posługuje. Odkopać zbiorcze podświadome, rozpoznać indywidualną tęsknotę w mnogości odczytań; byłby to etap ostatniej dojrzałości, dojrzałości do baśni, by dzielnie stawić czoła jej okrutnej prawdzie. Może istotnie potrzebny jest w oku okruch diabelskiego lustra, abyśmy dostrzegli rzeczy względnymi, poza dobrem i złem.

Czy zatem istnieje centrum, od którego odchodzą, i do którego prowadzą na powrót symbole, czy też brak jakiegokolwiek centrum, wszystko jest ruchome, wszystko względne, i tylko kolejne interpretacje migocą nam pośród nieodgadnionej galaktyki znaczeń, i nie da się żadnej baśni odczytać?

My, wolne duchy, znamy już odpowiedź, i cieszy nas ona, i bawi.
My wiemy, czemu wilk tak wyje w księżycową noc.