Nietzsche nieczęsto chwali, a jeszcze chwaląc – uszczypnie.
Chyba że chwali sam siebie:
Gdyby zliczyć ducha i dobroć wszystkich wielkich dusz w jedno, to wszyscy razem nie byliby w stanie stworzyć jednej przemowy Zaratustry.
I słusznie. Uważam, że – prócz uporczywych kąsań, podejrzliwych zerknięć i nie znającej litości krucjaty przeciw bożkom – jest Nietzsche najlżejszy, ilekroć sam siebie wywyższa. Oto chwile największej afirmacji życia, jakich zaznałem w literaturze.
Nie da się zresztą wyczytać w rzeczach lub dziełach czegoś, czego zalążków nie miałoby się już w sobie. Jak w owej werońskiej zagadce sprzed wieków, pisarz jest siewcą, a słowa jego, by obrodzić, muszą najpierw trafić na grunta urodzajne.
Toteż kiedy pisze Nietzsche o tym, jak powstawał Zaratustra, trzeba mieć w sobie choć trochę z tancerza, i trochę z lekkoducha, by poznać, że autor nie jest bynajmniej zarozumiałym narcyzem. To chyba jasne, o czym tu mówimy.
Kto ciężkich szuka brzemion, powinien ponosić sam siebie.
Dodaj komentarz